Recenzja Philipa Kennicott`a opublikowana w „Gramophone” (wydanie z maja 2010), jednym z bardziej wpływowych magazynów poświęconych muzyce klasycznej. Kennicott pisze o swoich przeżyciach i odczuciach wywołanych muzyką Rafała Blechacza za sprawą jego najnowszego albumu „Chopin- Koncerty Fortepianowe” oraz jego marcowego recitalu w Waszyngtonie.
Philip Kennicott
Ucho potrzebuje równowagi między muzyką odtwarzaną z albumu a graną na żywo, ażeby docenić ją w pełni.
Zastanawiam się, czy nasze uszy ewoluują, tak by służyć naszym rozproszonym umysłom. Przez tydzień usiłowałem słuchać nowego albumu z Koncertami fortepianowymi Chopina nagranego przez „cudowne dziecko” z Polski Rafała Blechacza. Przez tydzień nic z tych Koncertów nie mogłem zrozumieć. Pies szczekał, praca czekała, a kurz kłębił się w kątach salonu domagając się uwagi odkurzacza. A najlepszą rzeczą, którą ja mogłem powiedzieć o nagraniu Blechacza było to, że ciężko je opisać. Często najlepsze występy to te, które najtrudniej ująć w słowa. Łatwo jest zrozumieć hałaśliwy przekaz; burzliwe i dramatyczne granie, agresywnie pociągające i charyzmatyczne. Jednak subtelne i wyrafinowane podejście, interpretacja, która opiera się na detalach i niuansach często wymyka się ostatecznej ocenie. W brawurowych częściach Blechacz zachowuje spektakularną grę, jednak nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele ukrytej, podstawowej treści umknęło mojej uwadze dopóki Blechacz nie pojawił się w Waszyngtonie.
„Subtelne podejście często wymyka się ostatecznej ocenie”
W sali koncertowej, gdzie większość życiowych rozterek trzymana jest na dystans, gra Blechacza okazała się prawdziwą rewelacją. Przejrzystość, finezja, kontrola nad tempem i dynamiką oraz dojrzałość jego gry były uderzające. Oczywiście są wykonawcy, którzy w radiu czy na nagraniach zawsze brzmią koszmarnie, a podczas występów na żywo potrafią całkowicie oczarować. Ale tak to jest z kapryśną naturą mikrofonu. Z Blechaczem jest inaczej. Jego muzykalność rozkwita przy odpowiednim repertuarze, w odpowiednich warunkach. A najważniejszym z tych warunków jest umysł słuchacza.
Koncerty Chopina są utworami publicznymi, ekstrawertywnymi partyturami, muzyką w wirtuozowskiej tradycji. Jeden z nich dedykowany jest Kalkbrennerowi, co pokazuje, wokół czego koncentrowały się myśli i ambicje Chopina w 1830 roku. Blechacz gra je z pewnym rodzajem poetyckiej stanowczości, jasności umysłu, który nie poddaje się łatwo egoitystycznym popisom. Nie ma tam żadnego rozwydrzenia ani zuchwalstwa, żadnej sentymentalności. Gra on te utwory podobnie jak Alfred Brendel gra Beethovena.
A to z pewnością nie zadowoli uszu tych, którzy szukają łatwej rozrywki. Gdyby nie to, że miałem okazję usłyszeć kilka tygodni później tego samego pianistę grającego więcej Chopina, ale Chopina zupełnie innego, najprawdopodobniej odłożyłbym gdzieś nagranie, zupełnie nieprzetrawione. Jednak jego recital odmienił wszystko.
Blechacz, zwycięzca XV Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, wyglądem przypomina ucznia, a program jego recitalu wydawał się niemal obowiązkowo wyczerpujący (Bach, Mozart, Debussy), jak u ucznia grającego o nagrodę przed komisją egzaminacyjną. W jego publicznych wystąpieniach odnaleźć można skromność odzwierciedlaną w pełnych pokory interpretacjach. Jest pilny, w najlepszym tego słowa znaczeniu, a także wnikliwy i dociekliwy, jednak zawsze w granicach określonego tekstu. Nie przestawałem myśleć o grupie ambitnych poetów, filozofów i naukowców, którzy zawstydzają sztuczny świat tanich intelektualnych popisów w „Straconych złudzeniach” Balzaca. Jeżeli nie w Paryżu, to gdzieś w świecie ducha również jest miejsce dla Blechacza.
Na swój recital wybrał ciemniejsze, prywatne oblicze Chopina, tego Chopina z nerwowymi atakami i lękami, z wewnętrzną kontemplacją, której nie da się usłyszeć w koncertach fortepianowych. Ilu pianistów rzeczywiście potrafi zrozumieć sens improwizowanej gry jaką Chopin prowadzi ze słynnym polskim rytmem w Polonezie-Fantazji? To niemal dekonstrukcja poloneza pośród burzliwego krajobrazu makabrycznej introspekcji. Blechacz zdołał pozbierać to fragmentaryczne dzieło w spójną całość tak, że powstał porywający, pełen emocji i mikro niuansów dramat.
Rafał Blechacz: uderzająca dojrzałość
To samo zrobił z Balladą As-dur oraz w Scherzu h-moll finezyjnie wykorzystując skrajne kontrasty między tym co naiwne a tym, co gwałtowne i porywcze. Oba utwory stały się dziwnie pianistyczne, jednak nie pedantyczne. Technika Blechacza wyróżnia się przejrzystością, odrębnością każdego dźwięku, wydobywaniem czystej artykulacji, nawet tam, gdzie wydawałby się, że Chopin nawołuje do zatarcia dźwięków. Sprawia on wrażenie niezainteresowanego stworzeniem wrażenia orkiestralnego bogactwa tych utworów. Wystarczy fortepian - jego charakter i możliwości uchwycą wszystko, co Chopin naniósł na kartkę.
Nie było więc zaskoczeniem, że na swój jedyny bis Blechacz wybrał Mazurka op.17 nr 4. Całkowicie zatraciliśmy się w jego muzyce, a ten postanowił nagrodzić nas jednym z bardziej udręczonych dzieł Chopina stworzonym w rozpaczy. Sądzę, że wybór ten wiele mówi o jego zrozumieniu kompozytora. Nie szuka on młodego Chopina showmana czy Chopina mistrza perfekcyjnych paryskich miniatur. Interesuje go polski Chopin, i w dwóchsetlecie urodzin kompozytora dobrze jest usłyszeć coś na ten temat od młodego Polaka.
Powróciłem do albumu z nagraniami chopinowskich Koncertów. Brzmiały całkowicie inaczej. Orkiestra zaczęła mnie irytować i stała się niepotrzebnym zakłóceniem. Chciałem już słyszeć tylko i wyłącznie samego Blechacza. Po raz pierwszy to wykonanie nabrało dla mnie jasnego kształtu. Jednak wina nie leży po jego stronie. Wina jest całkowicie moja. Dla nas wszystkich spędzających tak wiele godzin w widmowym świecie nagrań dźwiękowych, ważne jest aby regularnie odwiedzać salę koncertową. Więzy jakie tworzą się tam pomiędzy artystą a publicznością są najlepszą gwarancją, że zaczniemy słuchać, by uchwycić całą sztukę w pełnym jej wymiarze.
/Gramophon, May 2010 Philip Kennicott/